×

Zawojowała amerykański rynek w różowych okularach. Wywiad z artystką Justyną Kisielewicz.

22.08.2018 / Wszystkie kategorie / Zawodowi Klienci

#

Przeczytałam kiedyś, że Kalifornia nazywana jest kreatywną stolicą świata. Mieszka i pracuje tam najwięcej artystów, autorów i twórców niż w jakimkolwiek innym miejscu na Ziemi. Swoją przestrzeń do pracy znalazła także artystka Justyna Kisielewicz.

Gdy rozmawiamy przez skype u mnie jest dwudziesta, na zewnątrz chłód. U niej – poranne słońce.

 

Jaka jest historia Twojej przeprowadzki do USA?

Wydaje mi się, że w Stanach byłam zawsze, w zasadzie już od dziecka. Mieszkałam w warszawskim bloku, naprzeciwko którego znajdował się mural „Beverly Hills – 3 minuty stąd”. To zaszczepiło mi tę Amerykę w podświadomości. Byłam osobą, która żyła w przekonaniu, że poza miejscem, w którym się urodziłam, jest coś fajniejszego, coś lepszego, bardziej kolorowego. Moja przygoda ze Stanami rozpoczęła się ponad trzy lata temu od zaproszenia do organizacji wystawy w San Francisco. Krytycy dobrze przyjęli prace. Okazało się, że dla Amerykanów moja twórczość jest interesująca, bo zwracam uwagę na to, czego oni już nie dostrzegają.

Jak rozwijałaś swoje artystyczne zdolności?

Studiowałam amerykanistykę, stosunki międzynarodowe, na końcu malarstwo na ASP. Z perspektywy czasu doceniam to, że dostałam się na ASP tak późno. Miałam wtedy już własne pomysły, doświadczenia, przekonanie o tym, co chcę robić, co chcę malować.

Nie da się ukryć, że masz pomysł na siebie. Prezentujesz ciekawy styl, spójny, niespotykany, symboliczny. Czym się inspirujesz?

Tym, co się dzieje wokół mnie. Mark Twain mawiał, że „prawda jest dziwniejsza od fikcji”. Uważam, że rzeczywistość jest dużo ciekawsza. To, w jaki sposób się zmienia, to w jaki sposób zmienia się człowiek. I to, w jaki sposób się nie zmienia. W moich obrazach zawsze znajdziesz komentarz społeczny, aczkolwiek nie krytyczny. Nie idę w stronę moralizowania, a jedynie pokazywania, jakimi jesteśmy.

 

 

Jakie znaczenie ma fakt, że na sporej ilości twoich dzieł przedstawiasz samą siebie?

Jestem człowiekiem w społeczeństwie, o którym opowiadam. Obywatelką świata, która także popada w różne mody. Łatwiej jest krytykować innych. Wygodniej byłoby pokazać kogoś innego, ale powinniśmy zawsze zaczynać w takich sprawach od siebie.

Dzięki temu widać, jak postrzegasz ludzi i świat. Zwracasz uwagę na problemy, ale przedstawiasz je w kolorowy sposób. Dlaczego?

Ameryka jest dużo bardziej złożona niż fast-food i plastik. Gdy jesteś w Europie, myślisz, że USA to konsumpcjonizm, a gdy przyjeżdżasz na miejsce, zdajesz sobie sprawę z tego, że sprawa wygląda o wiele inaczej, przede wszystkim bardziej kolorowo.

Jak wygląda rynek sztuki w Stanach? Jak wypada w porównaniu do polskiego?

Amerykanie starają się działać razem, pomagać sobie. Społeczność artystów wspiera się wzajemnie. To wszystko leży u podłoża mentalności Amerykanów. W Polsce bardziej koncentrujemy się na jednostce, każdy chce działać sam, nie dzieli się kontaktami. Myślimy o tym, co możemy zrobić dla siebie, a nie na tym, co można zrobić wspólnie. W USA kładzie się nacisk na dobre umowy, na to, aby współpraca przebiegała zgodnie z literą prawa.

Moje obrazy siłą rzeczy są lepiej dostępne w Stanach. Albo u mnie, albo w galeriach, które mnie reprezentują. Natomiast w Polsce jest to trudny i bolesny temat, bardzo mało transparentny. Dostaję wiele propozycji, wydawałoby się, że od osób na światowym poziomie, ale ostatecznie okazuje się, że współpraca przebiega w modelu „budowanie swojej galerii na biedzie artysty”. Mam sporo kolekcjonerów z Polski, dzięki Internetowi coraz więcej. Zdaję sobie sprawę z tego, że na rodzimym rynku sztuka jest jeszcze dobrem luksusowym, niekoniecznie potrzebnym do życia.

 

 

Tego się jeszcze uczymy. A skoro już o sprzedaży mowa – czy wiesz, ile obrazów dotychczas sprzedałaś?

Od 2015 roku wysyłam raporty kolekcjonerskie do swoich Klientów, aby poinformować o kolejnych publikacjach i wywiadach, jakie się ukazują na mój temat, wystawach, sprzedanych obrazach. W tamtym roku sprzedałam 27 obrazów. W kolejnych latach średnio ponad 20. Myślę, że sporo.

Z którym było Ci się najciężej rozstać?

Kilka lat temu polska galeria wskutek oszustwa przechwyciła szesnaście moich obrazów, w tym jeden, który jest dla mnie bardzo ważny. Po trzech latach walki udało się go odzyskać. Kilka miesięcy temu odezwał się do mnie pewien kolekcjoner, dość znana osoba, do tego niezwykle miła, i bardzo chciała ten obraz kupić. Zależało jej na tyle, że namalowałam kopię. Finalnie się z ulubieńcem nie rozstałam. Postanowiłam, że zostanę z nim pochowana (śmiech). To „The Heroine”. Przypomina mi na co dzień, że z osobami, których nie lubię, takich bad gut feeling, nie należy współpracować.

 

„The Heroine”

 

Sama skopiowałaś swój obraz. Czy zdarzyło się, że odnalazłaś na rynku kopie stworzone przez innych?

O tak. Takich przypadków jest mnóstwo. Nie ma dnia, abym nie dostała informacji od kogoś, kto informuje mnie o ‘artystach’ dosłownie zrzynających motywy z moich obrazów. Są osoby, które próbują iść moją ścieżką, wysyłają portfolio obrazów namalowanych w moim stylu do galerii, z jakimi współpracuję.

Próbujesz z tym walczyć?

Jest mi przykro, że ktoś coś takiego robi. Mogą napisać do mnie, powiedzieć, że malują obrazy bazowane na moich. Zapytać, czy jest to dla mnie OK, czy nie. Wspomnieć, że chcieliby dostać się do konkretnej galerii i poprosić o pomoc. Nie widzę powodu, aby nie wyciągnąć ręki. Niestety łatwiej jest sprawdzić, gdzie się wystawiam, zobaczyć na social media, kto mnie obserwuje, z kim mam kontakt, niż po prostu do mnie się zwrócić. Tego typu próby na nic się nie zdadzą, bo galerie, z którymi współpracuję, same mnie informują o tym procederze i są przerażone, że ma to miejsce.

Zdradzisz, ile zajmuje namalowanie jednego dzieła?

Plus minus miesiąc. Kiedyś malowałam jeden na raz. Poświęcałam mu całą siebie. Dziś zdarza się, że maluję kilka jednocześnie. Malując wpadam na pomysł drugiego motywu i wiem, że nie mogę czekać, bo moja ekscytacja opadnie.

Zdarza się, że realizujesz wizje obrazów innych osób? Czy malujesz wyłącznie to, co czujesz?

Najczęściej maluję to, co chcę. Jak dotąd mi się udaje. Jest tak dlatego, bo moje obrazy są inne. Są tak różne, dotykają wielu spraw, że praktycznie każdy może znaleźć coś dla siebie. Wspólnym mianownikiem jest kolor.

Czy zdradzisz, ile kosztuje Twój obraz?

To zależy jaki. Nie chcę zdradzać cen, bo to bardzo dynamiczna sprawa. Im więcej pracuję, tym więcej rzeczy osiągam, mam więcej kolekcjonerów. Popyt reguluje podaż. Ceny się zmieniają.

Jakie masz plany na rozwój?

Dzięki temu, że mam kolekcjonerów, którzy wspierają mnie, kupują moje obrazy, mogę robić to, co robię, rozwijać się i inwestować w materiały. Ostatnio zaczęło pojawiać się złoto. I to nie byle jakie, bo 24-karatowe. Eksperymentowałam z malowaniem na panelach drewnianych. Mam kolejne pomysły, aby malować więcej, inaczej od pozostałych, korzystając z innych technik.

A co z produkcją gadżetów?

Jeszcze nie dostałam konkretnych, dużych propozycji. Aczkolwiek moje obrazy pojawiły się już na kalendarzach, bluzach, t-shirtach. W San Francisco na otwarciu wystawy zobaczyłam kilka osób, które przyszły ubrane w produkty z moimi nadrukami. To było bardzo miłe. Dodatkowo w sklepie internetowym znajdziesz printy. Staram się kierować swoją sztukę w stronę osób, które niekoniecznie stać na kupno oryginału.

 

Setting off to Los Angeles to meet my fans and collectors. Meet me if you're there🍸🌴 (Wearing custom hoodie from @rageonofficial with my artwork- get one for yourself!) http://www.rageon.com/a/users/j_kisielewicz #moca #lacma #la #losangeles #california #artist #oilpainting #thebroadmuseum #collection #contemporaryart #modern #different #show #whysoserious #artistlife #hoodie #artwork #custom

A post shared by Justyna Kisielewicz (@justynakisielewicz) on

 

Co słychać w kwestii wystaw?

Wystaw jest mnóstwo. Krzemowa Dolina, Haggin Museum, Stockton, Museum of Fine Art w Teksasie, gdzie dostałam główną nagrodę za wystawioną tam akwarelę, 111 Minna Gallery w San Francisco, Bergamot Station w Santa Monica, Astoria, Oregon, wystawa indywidualna w Royal Nebeker Gallery wraz z wasztatami i wykładami studentów Clatsop Community College. W następnym roku nawet Muzeum Narodowe w Gdańsku, które nabyło obraz do stałej kolekcji.

Na koniec zapytam o to, co zapewne ciekawi wiele osób obserwujących rynek sztuki. Jaki powinien być artysta, aby mógł ze swej pasji żyć?

Powinien patrzeć na świat pod kątem biznesowym. Rozwijać się nie tylko w sferze artystycznej. Dbać o codzienne życie, rachunki, zobowiązania. To trudny zawód, nie jest zajęciem, z którego się wychodzi o siedemnastej. To nie jest praca, w której można jechać na urlop. Nie można zostawić swojej głowy w domu.

Co chciałabyś przekazać naszym czytelnikom?

Kupujcie obrazy. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele może wprowadzić do życia. To są historie. Ku mojej uciesze coraz więcej osób widzi wartość dodaną w sztuce i chce ją mieć na swoich ścianach. Kluczem może być edukowanie ludzi, opowiadanie, że sztuka jest fajna. W taki sposób bardziej się na nią otworzą, nie będą kojarzyli jej z nudnymi, szkolnymi wycieczkami po muzeach i tym, że eksponatów nie należy dotykać.

***

FormImpress ma okazję stale współpracować z Artystką, zarówno w pracach nad stroną, jak i sklepem internetowym. Więcej na temat pracy Justyny Kisielewicz, jej obrazach i wystawach znajdziecie tutaj: https://justynakisielewicz.com/

Zdjęcia pochodzą z materiałów własnych Justyny Kisielewicz.

***

Czy wiecie, że mamy w biurze obraz namalowany przez Justynę? Jest z nami już od ponad dwóch lat!

 

 

Powrót
Zdjęcie autora

Agnieszka Partyka

Business Development Manager

tel. +48 514 139 185 a.partyka@formimpress.com