×

Piękno nie rodzi się w bólu. Wywiad z Rolandem Sipowicz i Dorotą Radłowską, twórcami nowego Instytutu Urody Abacosun

26.09.2018 / Wszystkie kategorie / Zawodowi Klienci

#

Istnieje teoria według której nic nie dzieje się przez przypadek. Nazwijmy w takim razie zbiegiem okoliczności fakt, że w tym samym budynku, co FormImpress, pracował notariusz. I to, że aby do niego dotrzeć, konieczne było przejście obok drzwi naszego biura, do których kilka tygodni wcześniej przyczepiliśmy plakietkę z napisem „FormImpress Agencja Kreatywna”. Dzięki temu pewnego dnia bardzo miły człowiek, który przyjechał na spotkanie z notariuszem, zauważył napis, zapukał do nas i zapytał, co to agencja kreatywna. Zostawił wizytówkę, opowiedział co robi i został naszym Klientem.

Piszę o Rolandzie Sipowicz, współtwórcy marki Abacosun, który wraz ze swoją wspólniczką i partnerką, Dorotą Radłowską, rozpoczynał wtedy budowę nowego Instytutu Urody.

 

Jak powstało i rozwijało się Abacosun?

Roland Sipowicz: Marka powstała w 1995 roku z potrzeb czysto egzystencjalnych. Dzięki dobrym kontaktom z jednym holenderskim producentem solariów miałem okazję, wraz z byłą partnerką, wprowadzić je na polski rynek. Firmę rozwijaliśmy wspólnie przez dwadzieścia lat. Sukcesywnie uzupełnialiśmy asortyment o coraz to nowocześniejsze aparaty kosmetyczne. Otwieraliśmy salony. Od 2015 roku działamy z Dorotą pod własną firmą Abikos. Nadal zajmujemy się sprzętem, głównie dlatego, że jestem oficjalnym przedstawicielem marki HIFU EXTRAVAGANCE, ale wdrażamy także własne koncepcje zabiegowe. Dorota jest bardzo twórczą osobą pod tym względem.

Wracając do przeszłości, skąd pomysł na nazwę i tak niecodzienną identyfikację?

RS: Naszą inspiracją była wyspa Abaco w archipelagu Bahamów. Dodaliśmy słońce, sun,  nawiązujące do solariów. Logotyp stworzył znany malarz Krzysztof Izdebski. Ciekawostką może być, że obraz będący jego częścią nie został stworzony specjalnie dla nas. Otrzymaliśmy standardowe propozycje logotypów, kwiatki, obrys kobiety. Podczas jednego ze spotkań w pracowni Krzysztofa dostrzegliśmy tę pracę. Skomplementowaliśmy dzieło, ale nie przeszło nam przez myśl, aby identyfikowało się z marką. Finalnie dostaliśmy je skomponowane z nazwą. Prezentację całości zabraliśmy na targi. Jedni mówili, że jest piękna, drudzy, że szpetna. Podobało nam się to, że nikt nie był obojętny. Dzięki temu znak pozostał. Logotyp jest rozpoznawalny, a nie wkładamy wielkich budżetów w marketing.

 

 

Nadal stawiają Państwo na innowacje?

RS: Wszystkie aparaty, jakie mamy i mieliśmy w ofercie, są bardzo nowoczesne. Na tyle, że zwykle jesteśmy pierwszymi w Polsce, którzy nimi dysponują. Kontakty z zagranicznymi producentami umożliwiają dostęp do sprzętu nowych technologii, często specjalnie dla nas dostosowywanych. Musimy pamiętać, że skóra Hiszpanki czy Chinki różni się od skóry Polki i działanie oraz moc aparatów także musi być odpowiednia.

Dorota Radłowska: Głównym celem poszukiwań nowości jest to, aby wykonane nimi zabiegi były skuteczne. Skupiamy się też na tym, aby ich użycie wiązało się z jak najmniejszym dyskomfortem dla klientów. Powiedzenie, że „piękno rodzi się w bólu” wcale nie musi być prawdą.

Jak wygląda proces poszukiwania nowego aparatu?

RS: W pierwszej kolejności kontaktuję się z producentami, z jakimi wcześniej współpracowałem. Jestem też informowany o tym, że mają w sprzedaży nowości. Dorota rozpoznaje teren pod względem merytorycznym, ustala konfiguracje sprzętu. Jeśli wyda się interesujący, przeprowadzamy import próbny. Niestety często kończy się niepowodzeniem, bo delikatnie mówiąc, pochwały producenta były nadto jakości aparatu. Nazywamy je „półkownikami”, bo ostatecznie lądują na półkach. Trochę mamy takich zabawek. Próbujemy je rozkręcać, ratować, ale nie zawsze się to udaje.

To droga rozrywka? 

RS: Jedna, krótka lekcja kosztuje około trzydziestu tysięcy złotych.

DR: Na szczęście do takich sytuacji dochodzi coraz mniej. Nowinki sprawdzamy in vivo, na sobie. Bawimy się w króliki doświadczalne (śmiech).

 

 

Eksperymentują Państwo, bo klienci oczekują szybkich rezultatów?

RS: Tak. Tempo życia rośnie. Wszystko chcemy natychmiast. Wymagamy tego także w przypadku efektów pozabiegowych.

Dzięki temu Instytut może dostarczyć klientom zabiegi wykonywane przez nowoczesne sprzęty i pozwala na uzyskanie świetnych efektów. Nad czym Państwo w tym momencie pracują?

RS: Stworzyliśmy nowy dział, kosmetologię intymną. Wywołujemy szok na rynku i sporo kontrowersji. Pamiętam jednak, że w latach 90. takie same kontrowersje wzbudzały solaria, czy wprowadzony przez nas peeling kawitacyjny. Dorota jest wybitną specjalistką i szkoleniowcem. Zajmuje się w tym dziale obkurczaniem pochwy, zabiegami na nietrzymanie moczu, depilacją intymną, usuwaniem zmian skórnych. Okazało się, że ludzie mają je także w strefach intymnych. Wstydzą i boją się z tym iść do chirurga. Tym bardziej, że medycyna wykorzystuje niedelikatne metody leczenia. W Instytucie stosujemy aparaty najwyższej klasy, np. HIFU Extravagance, Plasma Plex, czy do radiotermolizy zmian skórnych, których jesteśmy wyłącznym dystrybutorem w Polsce. Dorota posiada odpowiednią wiedzę i wyobraźnię zabiegową. Potrafi poprzez swój profesjonalizm zdobyć zaufanie klientów. Nie wykorzystujemy metod inwazyjnych, gdzie główne skrzypce grają skalpel, laser czy okres rekonwalescencji. Nie sprawiamy bólu. Chcemy, aby zabiegi nie były niekomfortowe.

Pani Dorota jest w takim razie motorem do wprowadzania innowacji? Wie, z czym nie radzą sobie klienci i znajduje rozwiązania?

RS: Często przeprowadzamy rozmowy…

DR: …burze…

RS: …sprzeczki na ten temat, na szczęście z pomyślnymi finałami (śmiech). Wspólnie obserwujemy, jak aparaty działają i wyciągamy wnioski.

Pani Doroto, co jest Pani specjalizacją?

DR: Kosmetologia intymna, estetyczna, wypełniacze, mezoterapia, nici PDO, usuwanie zmian skórnych, trądzik. Walczę z zaawansowanymi problemami przy pomocy intensywnych zabiegów. Do tego lubię zajmować się ciałem.

Całą wiedzę przenieśli Państwo na własny Instytut Urody. Ciekawy mnie, dlaczego na lokalizację wybrali Państwo centrum Wrzeszcza.

RS: Miało na to wpływ kilka czynników. Po pierwsze, po rozstaniu z współtwórczynią marki zachowałem prawo do tworzenia własnych salonów pod szyldem Abacosun, ale z wyłączeniem Gdyni. Wybraliśmy Gdańsk. Urodziłem się we Wrzeszczu, ta dzielnica jest bliska mojemu sercu. Zależało nam na tym, aby Instytut był w centrum miejskiego życia. Do tego potrzebowaliśmy sporego budynku. Niestety wszystkie nieruchomości znajdowały się w cichej okolicy, blisko lasu.  Ostatecznie udało się znaleźć ciekawe miejsce i kupiliśmy stary wielorodzinny dom przy ulicy Uphagena 24.

 

 

Kiedy zaczęli Państwo przebudowę?

RS: W 2016 roku, trwała prawie dwa lata.

Przebiegła gładko?

RS: O nie! Dzięki kilku spektakularnym niespodziankom nie narzekaliśmy na nudę. Aby uzyskać nową przestrzeń użytkową postanowiliśmy pogłębić piwnicę o metr. Wiązało się to z wzmocnieniem fundamentów i koniecznością zamówienia specjalistycznego betonu. Minusem operacji był fakt, że żadna z firm nie była zainteresowana dostarczaniem kilku m3 materiału. Minimalnym zleceniem była cała gruszka. Fundamenty wzmacnia się etapami, metr wykopu, metr szalunku, potem kilka dni oczekiwania, aż całość zwiąże. Piwnica liczy sobie 100 m2. Proszę sobie przeliczyć, ile metr po metrze, tydzień po tygodniu, za ten niewykorzystany materiał zapłaciliśmy.

DR: Przy pogłębianiu piwnicy pokazał się też ogromny kamień pod podłogą, który, na domiar złego, miał obok siebie braciszka. Stanęliśmy przed trudnością jego wydobycia. Ratunek przyszedł dość niespodziewanie. Dzięki znajomej dotarliśmy do profesora Politechniki Gdańskiej, który opracował chemiczną metodę rozsadzania kamieni. Udało się.

RS: Moją ulubioną historią będzie stara, żeliwna rura kanalizacyjna, w której zalegały stare ekskrementy. Ekipa budowlana nie podjęła się rozbiórki. Z pomocą przyszli lokalni złomiarze, którzy za cenę łomu wycięli ją w ciągu godziny.

DR: Ostatecznie okazało się, że taniej byłoby rozebrać budynek i zbudować nowy. Początkowy kosztorys został przekroczony o trzysta procent.

Z aranżacją wnętrz poszło łatwiej?

RS: Tak. Ideą dla marki jest to, aby klienci nie czuli się w gabinetach jak w sterylnych pomieszczeniach. Powinno pachnieć wakacjami. Trochę Maroko, Andaluzji, Afryki.

DR: Miłe i domowe wnętrza. Zastosowaliśmy fototapety, przytłumione światła, ciepłe barwy.

Odwiedza Was więcej mężczyzn czy kobiet?

RS: Kobiet. Zwierzają się ze swoich problemów, polecają nawzajem. Z kolei każdy mężczyzna to jolero z ogromnym potencjałem, zawsze sprawny (śmiech). Nie opowiada o kłopotach. Chociaż od każdej reguły są wyjątki, mamy na koncie kilka spektakularnych męskich przemian.

 

 

Mają Państwo swoje ulubione metamorfozy?

DR: Jedna cały czas się odbywa i będzie miała swój finał we wrześniu. Przy okazji zakupów poznaliśmy ekspedientkę, która miała przyklejony na twarzy spory plaster. Nie wytrzymałam, zapytałam dlaczego. Okazało się, że pod spodem był naczyniak, niemożliwy do zakrycia pudrem. Zaprosiłam ją do Instytutu i usuwam zmianę za darmo, bo nie stać jej było na zapłatę za kurację. Bardzo docenia to, co dla niej robimy. Pomagam jej z ogromną przyjemnością.

RS: Pamiętam małżeństwo, które Dorota namówiła do zmian, zadbania o siebie. Ostatecznie odżyli nie tylko z zewnątrz, ale i wewnątrz. Zakochali się w sobie na nowo, podróżują, cieszą się życiem.

Zauważyłam, że dla Pana ważne są przemiany emocjonalne. Pani wymienia te, gdzie efekt zabiegowy był spektakularny.

DR: Głównie dlatego, że się tym zajmuję. Pracę traktuję jako wyzwanie, lubię podejmować się trudnych przypadków. Pamiętam pana, który walczył z naroślą na nosie. Nikt nie chciał się podjąć usunięcia zmiany. W jednej z warszawskich klinik zabieg wyceniono na 12 000 złotych. Nie było go na to stać. W Internecie przeczytał o mnie i przyjechał do Gdańska. Usunęłam narośl w kilkadziesiąt minut. Magia innowacyjnych aparatów.

Zdarzają się niepowodzenia?

DR: Tak. W przypadku klientów, którzy nabroją. Wtedy jak byśmy się nie starali, ciężko jest efekt odwrócić. Najedzą się, napiją, rozdrapią, wystawią na słońce. Zdarza się, że ludzie niszczą efekty naszej pracy.

RS: Spotykamy się też z brakiem dyscypliny w przypadku kuracji, gdzie konieczne jest przejście całej serii zabiegów. Klienci nie przychodzą na kolejne wizyty. Dzwonimy dwa, trzy razy, ale nie możemy być nachalni. Cała praca wniwecz.

DR: Najczęściej problem ten występuje w przypadku mężczyzn. Fakt zapłaty za zabiegi daje im tyle satysfakcji, że nie odczuwają potrzeby skorzystania z kuracji (śmiech).

Jakie mają Państwo plany na rozwój firmy?

RS: W kwestii handlowej sprzedaż poprzez sklep internetowy, który niebawem wspólnie ukończymy.

DR: W Instytucie wprowadzenie laserów, mocnych peelingów naturalnych. Planujemy wzbogacenie oferty o kosmetyki ekologiczne i wegańskie. To nisza, gabinety rzadko z nich korzystają. Do tego wprowadzamy innowacyjne produkty na bazie uzdrowiskowej wody siarczkowej z Buska-Zdroju.

Może nowy Instytut?

DR: Nie chcemy. Ten dał nam spełnienie. Za to pomagamy innym inwestorom otwierać gabinety. Potrzebują sprzętu, inspiracji, szkoleń, rekrutacji pracowników, wsparcia, doradztwa. Obsługujemy w tej kwestii około piętnastu osób miesięcznie. Udało nam się też zainspirować jedną z wyższych uczelni do tego, aby stworzyła ultranowoczesną pracownię. To ogromny sukces, bo będzie mogła poszczycić się jedną z najlepszych pracowni anti-aging w kraju.

RS: Wyposażamy ją we wrześniu. Pierwsze słuchaczki zaczną z pracowni korzystać miesiąc później. Cieszymy się, że przekonaliśmy panią Dziekan, aby zainwestowała w nowoczesny sprzęt. Zauważyliśmy, że absolwenci szkoły kosmetycznej ze stopniem magistra nie znają aktualnych technik. Szkoły nie przygotowują ich zawodowo.

DR: Szkoliłam dziewczyny na drugim roku studiów kosmetologii. Nie potrafiły poprawnie wykonać demakijażu. Opowiedziały, że na zajęciach zmywają się same. Proszę w takim razie powiedzieć klientce: „tam znajdzie Pani waciki, proszę się umyć”. Mało profesjonalne podejście.

 

 

Ciężko jest znaleźć odpowiednią kadrę?

DR: Mamy szczęście do ludzi. Posiadamy wykształcony, głodny wiedzy zespół. Ola, którą Pani poznała na recepcji, skończyła medycynę. W tym momencie jest przed stażem. Uczy się krok po kroku jak funkcjonuje gabinet, jest po wszystkich szkoleniach części medycyny estetycznej. Staramy się, aby nie trafiały do nas infantylne dziewczyny. W ten sposób klient, który szuka fachowej opieki, czuje się bezpiecznie.

Wiele osób odnosi wrażenie, że salony urody mają wiele wspólnego z próżnością.

DR: W naszym Instytucie nie ma miejsca na próżność. Mamy mało takich klientek. Wydaje mi się, że po części jest to zasługa personelu. Chcemy pomagać ludziom walczyć z ich problemami. To jest dla nas najważniejsze.

***

FormImpress ściśle współpracuje z marką. Światło dzienne ujrzała strona internetowa Instytutu http://abacosungdansk.com/. Trwają prace nad sklepem internetowym.

Koniecznie sprawdźcie ofertę salonu!

***

Mieliśmy także ogromną przyjemność otrzymać zaproszenie na otwarcie nowego Instytutu.

 

Powrót
Zdjęcie autora

Agnieszka Partyka

Business Development Manager

tel. +48 514 139 185 a.partyka@formimpress.com